piątek, 5 stycznia 2018

Surowa Woda - Ugotowany Mózg

Od momentu gdy ludzie zorientowali się że picie tzw zwykłej wody, prosto z rzeki; prowadzi w najlepszym wypadku to sraczki - kombinowali jak by ją tu oczyścić. Choć odrobinkę.
Nadal są na świecie miejsca gdzie problem z dostępem do wody pitnej wynika nie z tego że jej tam w ogóle nie ma - a z tego że nie ma jak jej oczyszczać. Są całe fundacje zbierajace forse na budowę stacji filtrów, oczyszczających wodę gdzieś w Indiach czy Afryce. Bo tam ludzie chorują na to czego u nas się raczej nie widuje.

Ale jako że USA to kraj absurdów, a dobry naturalista to głupi naturalista - ktoś wpadł na to by handlować Raw Water. Wykorzystując głupawą modę na diety Raw, jak sądzę - głupawą. Bo o ile jedzenie surowizny od czasu do czasu to pożytek dla zdrowia, to jedzenie tylko samej surowizny to już wprost przeciwnie. To spore obciążenie dla organizmu, który musi więcej energii zużywać na trawienie pokarmu - pokarm gotowany to już połowa roboty mniej. Nie wiem czy ktoś prowadził badania na Rawowcach, czy są oni bardziej zmęczeni, ale możebnie że są.
Tak czy siak jest opcja że facet sprzedaje po prostu zwykłą wodę z kranu czy hydrantu za furmankę pieniędzy i kosi frajerów jak Śmierć kosi... no kosi. Byłoby to nawet sensowne, bo gdyby handlował wodą z rzeki to no... w USA by się nie wypłacił na odszkodowania.
No i czy taka woda z rzeki czy "z góry" jest faktycznie taka zdrowa i czysta - nah. Zawiera kupę rzeczy które mogą nas zabić. W zasadzie to wszędzie jest takowych w cholerę i jeszcze więcej. This is Mother Earth - wredna suka.

Zabawne że ci co tyle płaczą o tym że te złe koncerny medyczne kasują nas na kupę forsy; sami chętnie wydają forsę na bzdury - które w najlepszym wypadku tylko nie działają.

czwartek, 4 stycznia 2018

Czy naturalne na pewno znaczy lepsze?

W zasadzie mogłabym napisać - Nie - i zakończyć, ale no cóż... to by było za prostę :D.
Ostatnio mamy istną modę na naturalnośc, organiczność i ekologiczność - strach otwierać lodówkę; oh wait. Generalnie to nie ma nic złego w tym że ludzie chcą się odżywiać lepiej, używać lepszych kosmetyków itd - problem zaczyna się gdy robią to bo to jest modne. I nie wybierają tego co faktycznie jest ok, a to co reklamuje jakiś celebryta. Albo to co opisali w jakiejś gazetce czy na portalu, pokazali w telewizji. Trzeba zaznaczyć - celebryci, gazetki i portale, programy telewizyjne niewiele rzeczy robią w celach charytatywnych. Często jest tak że za reklame po prostu ktoś im zapłacił - jest taka parodia Hunger Games, The Starving Games; gdzie Seleca paraduje z reklamami wyciętymi z zarostu. Cóż dokładnie tak to wygląda u celebrytów i celebrytek, tylko bez wycinania czegoś z zarostu (no może...). This is bussines.
Pojawiają się więc okresowe i przejściowe mody na super diety tzw fad diet. Tak dieta od celebrytki od fitnesu też jest fadowa, bo prawdziwa dieta to po prostu to co człowiek je na codzień. Diety nie stosuje się przez "chwilę" a cały czas - więc jeśli naprawdę ktoś chce schudnąć, to:
- wizyta u lekarza, zrobienie kompletu badań, żeby ustalić czy nadwaga nie wynika z jakichś zaburzeń (bywa), tudzież takowych nie powoduje (bardzo często) i gdzie są braki
- potem z tym do dietetyka. Ale takiego prawdziwego, najlepiej będącego lekarzem i dietetykiem. Dietetykom po kursach korespondencyjnych dziękujemy. Taki człowiek obejrzy sobie te nasze wyniki, zinterpretuje i powie nam co trzeba z diety usunąć, co ograniczyć a co dodać.
- ćwiczyć, truizm. Nie ma cudownej tabletki na spalanie tłuszczyku.
To czego na pewno robić nie należy:
- głodówki są be, chyba że planujesz samobójstwo metodą na buddyjskiego mnicha. Głodówki zawsze szkodzą; nie ma bezpiecznej głodówki. Mogą wywołać kwasice, i to taką dość poważną.
- diety soczkowe, będące de facto głodówkami. Zwane detoksami. Powodują kwasice.
- diety alkalizujące, które często akurat w ramach dowcipu prowadzą do tego że występuje kwasica
- kupować cudownych leków, suplementów i innego badziewia. Kase inwenstujemy w steper i ciężarki.
Mody są jak to mody - przejściowe. Mieliśmy niedawno fazę na olej kokosowy (już jest passe), nadal gdzieś tam wegetuje lęk przed glutenem (pewna celebrytka i jej płukanie owsianki w celu usunięcia zeń glutenu - żenada... a ponoć ta pani ma jakiś dyplom. Może tak jak mężunio pisała o sobie?), lęk przed laktozą (częściowo uzasadniony), indeksy glikemiczne (de facto bezsensu, bo ten indeks nie daje niczego - zakopany w ziemi indeks insulinowy był o niebo lepszy. Ale to i tak dla diabetyków), lęk przed cukrem i solą (off course - spożywanie sraczkogennych słodzików jest ok :), moda na erzace (naprawdę trzeba mieć baaardzo osłabione zmysły smaku i węchu by się delektować brownie z fasoli...), produkowanie własnej domowej chemii i można by tak pewnie do rana.

A więc wracając do pytania - czy naturalne znaczy lepsze? Nie. Nie warto wydawać więcej na ekologiczne czy organiczne owoce, bo one i tak kompletnie niczym nie różnią się od tych zwykłych. Które zresztą też są organiczne, no bo są... kamienie i piasek - no w tym gustują tylko chorzy na pica i pewien procent ciężarnych. Można by się pochylić na eko przetworami (w tym wędliny), bo mass produkcja ma swoje wady. Czasem duże wady. Ale bez przesadyzmu.
Wielkim minusem eko warzyw i owoców jest ryzyko skażenia bakteriami, pochodzącymi z używanych nawozów. Wysoka cena wynika ze sporych strat - niestety to są nadal te same rośliny co te nie eko, tylko uprawiane inaczej. Co oznacza że mają dość małą różnorodność genetyczną i jak je dopadnie grzyb czy wirus - padaka. Dlatego naukowcy kombinują z GMO - bo naturalne zabawy z genetyką zajmują sporo czasu, a my tego czasu nie mamy. Już teraz się mówi ze za 30 lat szlag trafi czekoladę, wcześniej zniknie nam banan cavendish. Zabawa w eko warriora - no sorry, ale ja jednak wolę czekolade i banany (razem), mogą być GMO.
Tak straszenie tym GMO, tudzież umieszczanie napisu o jego braku (to samo); to jeden wielki bezsens. Wszystko co dzisiaj jemy zostało zmodyfikowane genetycznie - tylko że naturalnie, latami i metodą prób i błędów. Efekt uboczny to niewielka różnorodność w obrebię gatunku; co za tym idzie marna odporność, bo bakterie, wirusy i grzyby się tam nie certolą tylko mutują ile wlezie. Stąd kombinacje alpejskie z GMO, pestycydami (gro pestycydów to są ulepszone lub tylko zmodyfikowane kopie istniejących w przyrodzie; więc jak ktoś twierdzi że są szkodliwe... to sugeruje jednak jeść kamienie. One nie wytwarzają pestycydów).
Takoż konserwanty, ten tekst "nie zawiera sztucznych", powinien był uzupełniony o "dodaliśmy dość tych naturalnych". Jest masa konserwantów, czy też substancji co to na "boku" są takowymi - które sa naturalnie naturalne. Nawet nie ma się co bawić w podliczanie kto jest skuteczniejszy, bo różne rzeczy są do różnych produktów przeznaczone - co innego ładujemy w mięso, co innego do warzyw i owoców.
Modnym tekstem jest też ten o braku alergenów - co jest bzdurą do potęgi 400. Bo alergenem może być dosłownie wszystko, reakcje pseudoalergiczną u niektórych ludzi wywołuje zwykła woda. No może nie tlen... a nie czekaj, czysty tlen to akurat dość mordercza (w dłuższej ekspozycji) toksyna, więc jeden pies. Ciekawe czy jak ktoś kupi ten eko nie alergiczny chlebek i go po tym obsypie to a) pozwie producenta b) uzna że to przez coś innego c) nic nie uzna, go dostanie wstrząsu anafilaktycznego i go szlag trafi.
Najsilniejsze znane alergeny są całkowicie naturalne - orzeszki, seler czy krewetki - w porównaniu z nimi syntetyczny konserwant w kosmetyku to jest nic. Ludzie z alergia na orzeszki duszą się jak przechodzą 500 metrów od bramy fabryki produkującej cokolwiek z orzeszkami, więc no sorry...
Także najsilniejsze trucizny i toksyny to są rzeczy naturalne, jak botulina (minus botoks).

Ci co polecają samodzielne produkowanie kosmetyków czy chemii gospodarczej zwykle robią to po amatorsku. Do takiej produkcji trzeba mieć jakąś tam wiedzę, sprzęt - wagę, miarki i sterylny sprzęt (zwłaszcza przy kosmetykach). No i zawsze jak się kupuje jakiś nowy dodatek to trzeba sobie wykonać próbę skórną, bo to że coś jest super uper eko naturalne nie znaczy że po posmarowaniu się kremem własnej produkcji nie zmienimy się w Potwora z Czerwonej Laguny.
Stosowanie sterylnego sprzętu, naczyń jest konieczne - gdy produkujemy sobie kosmetyk - bo bakterie, wirusy i grzyby są tu wszędzie. Także na nas off course, w ilościach astronomicznych. Więc wszystko musi być sterylnie sterylne, przepłukane alkoholem i wygotowane. Jednorazowe i solidne rękawiczki i maseczka - tak. Jakieś czyste pomieszczenie, boże broń nie kuchnia i łazienka, sypialnia ani pokój dzienny... ok czyli gdzie? W domu nigdzie.
Unikałabym kupowania czegokolwiek w eko/green internetowych sklepach. Raz że cholera wie co faktycznie tam kupujemy, dwa że nie wiemy jak to było traktowane i jakie "dodatki" zawiera. Zostaje apteka...

To samo dotyczy miłośników pudełkowania - pudełka powinny być nie tyle myte co sterylizowane. Gdy używamy ich do przechowywania mięsa, to w zasadzie non stop. Te po innych produktach - też dość często. Żeby się potem ktoś nie zastanawiał skąd ta sraczka...
Ale to samo dotyczy noży czy widelców do mięsa, maszynek do mięsa czy nawet blenderów - od czasu do czasu te pierwsze warto sobie wygotować, a te drugie potraktować alkoholem.
Self made detergenty to słabizna z deczka - po prostu nikt nam nie sprzeda (legalnie) składników do wykonania np. silnego płynu przeciwko rdzy czy kamieniowi. Sam ocet czy soda oczyszczona to czasem za mało.
 Ja nie mówie że one są złe - mówie tylko że do ich wykonywania trzeba mieć wiedzę z zakresu chemii, sprzęt i odpowiednie miejsce; tak żeby wszystko było bezpieczne.

Suplementy diety kupowane w necie, poza aptekami za uj pieniędzy - najcześciej jest zwykłe oszustwo. Generalnie spora część suplementów to oszustwo, ale jak ktoś sobie śpiewa 100-200zł za zwykły magnez, witamine c (lewoskrętną :) czy probiotyk, to to jest no... kradzież. Generalnie kupując to ostatnie to nie kupuje się suplementu diety, który nie musi działać (ani zawierać sensownych zestawów bakterii - sporo zawiera zwykle bakterie z kefirku, a nie te które naprawdę cokolwiek dają), nie liczy sie też ilość a to czy te bakterie to się będą namnażac. Co z tego że tam w tabletce będzie 10 mld bakterii (o ile faktycznie będzie, bo tego producent nie gwarantuje), jak wszystkie wymrą w tempie ekspresowym? Kupujmy leki będące suplementami (witaminy i minerały, pro/pre/syn-biotyki) a nie cukier w tabletkach.
Ok są wyjątki - ale to są nieliczne sytuacje, ale też trzeba pamiętać że suplement to jest jedzenie. Producent będący firmą farmaceutyczną, może mieć dwa niby takie same "zestawy", gdzie jedno to lek OTC a drugie to suplement, gdzie wszystkiego jest mniej.
No i suplementy bierze się wiedząc że mamy braki i nie da się tych braków "zatkać" jedzenie. Np. nie ma sensu bawić się w te wszystkie omega 3/6 łotewer - wystarczy jeść więcej ryb. Puszka rybki w biedronce to jest 3-5 zł. Smaczniejsze niż tabletka i można się tym najeść.
Brakuje potasu? Jedz banany.
Żelaza? Wątróbką go.
Te suplementy wymyślono dla ludzi którzy np. odbywają wycieczki gdzieś na biegun północny, w wysokie góry, są armią na wojnie, uprawiają wyczynowo sporty czy też poważnie chorują - to są szczególne sytuacje. Zwykły Jasio czy Małgosia, pracujący w biurze nie ma takich gigantycznych potrzeb - wystarczy że będzie dobrze jadł.

wtorek, 2 stycznia 2018

Dom bez chemii byłby...

... trochę zimny. Tak to bywa gdy ktoś chce postawić dom w próżni w temperaturze w okolicy zera absolutnego - bo tylko wtedy nie będzie w nim już na 200% żadnej chemii. W ogóle niczego nie będzie.
Dom bez chemii to kolejna książeczka zawierająca może i całkiem fajne pomysły - tylko że napisana przez idiotkę. Bo do wykonania wszystkich tych przepisów używa się no... chemii. Nie stosuje się do tego czarnej magii (gdzieś o północy na rozstaju dróg, czy w czasie burzy na wrzosowisku) - tylko chemię. Używają chemicznych składników (bo innych no... nie ma) i stosując chemię w praktyce. Dom bez chemii po prostu nie istnieje, tak jak nie istnieje człowiek bez chemii (masa rzeczy w nas działa dzięki chemii - nie dzięki mocy posępnego czerepu).
Ten idiotyzm wynika pewnie z faktu że w szkołach nie uczy się chemii czy fizyki w podejściu realistycznym - bardziej uczy się rzeczy których 3/4 uczniów ani nie jest w stanie zrozumieć, ani wykorzystać. Wystarczyło by to co dla 3/4 ludzi jest jak ta czarna magia, zamienić na wiedzę bardziej użytkową - na chemii zamiast mieszać ze sobą "magiczne" odczynniki można by ćwiczyć produkcje taniego domowego mydła a na fizyce nauczyć się jak działają niektórze sprzęty wokół nas - np. dlaczego samoloty latają. Tak tego i dziś uczą w szkole, ale uczą tak że mało kto jest w stanie "połączyć punkty". To samo dotyczy np. biologii - należało by skupić się na rzeczach z którymi ludzie mają kontakt, omawiać np. szczepionki i odporność, w kontekstach historycznym i społecznym - bo ludzie tego nie rozumieją. Pogadać np. o suplementach diety, o tym co komu jest potrzebne a co jest tylko "małketingiem".
Efekty są takie że szerzy się ciemnota - a w ciemnocie no pustka. Serio ludzie stosujący diety soczkowie zamiast się odkwasić to się raczej zakwaszą, powodując u siebie lekką kwasice (póki lekka to jeszcze nie tragedia - sama minie), a jedzenie witaminy c w proszku, to raczej głupi pomysł. Bo to jest odczynnik chemiczny, a odczynników się nie jada.
Co do przepisów ze strony:
1. Sól epsom, to siarczan magnezu siedmiowodny tudzież epsomit, hydrat siarczanu magnezu. Występuje naturalnie, można go też produkować przez odparowanie wody mineralnej, bogatej w siarczany. Siarczan to nie związek mineralny, a nieorganiczny związek chemiczny - w sumie niby to samo, ale "związki mineralne" to dość konkretna grupa związków, którze przez przipadek też są nieorganicznym związkami chemicznymi, ale akurat siarczanu tam nie ma.
2. Soda oczyszczona, E500 - coś co wystepuje tak często że już nikt nie zwraca na to uwagę. Często i gęsto jako dodatek do chemii gospodarczej.
3. Ocet spirytusowy to rozcieńczona wersja kwasu octowego, E260. Oczywiście też często i gęsto w chemii gospodarczej.
Zawsze mnie bawi jak naturaliści poraz 28960 odkrywają Amerykę -  że można czyścić sodą i octem, no normalnie szokujące. Przez ostatnie 200 lat nikt na to nie wpadł. Niestety - w zasadzie to wpadło tylu ludzi, że kolejni nie robią już wrażenia.
4. Gliceryna - to identyczna sytuacja jak wyżej. Producenci używają jej tak często, że w zasadzie jak jej nie ma to jest to bardziej sensacyjne niż gdy jest.

Anyway - w XXI wieku mamy raczej nadmiar wszystkiego. W hipermarketach są całe półki produktów do sprzątania, mycia i Thor jeden wie czego jeszcze. Żaden problem kupić produkty o takich prostych składach, które co prawda tanie nie będą ale będą o tyle lepsze że przygotowali je ludzie mający pojęcie o chemii, w sterylnych warunkach i stosując wszelkie konieczne normy. Bo ekhm niestety robiąc coś w domu, "naturalnie" i nie stosując żadnych - naturalnych off course - substancji konserwujących narażamy sie na to że ten super naturalny produkt stanie się "legowiskiem" dla armii bakterii, grzybów i wirusów, które i tak są wszędzie dookoła. No chyba że jesteś z tych co nie wierzą w istnienie tychże, wtedy to sorry - be happy. Be sick. Die, Die, My Darling.
Niestety konserwanty - te naturalne i te sztuczne - są nam potrzebne. Ludzie od wieków kombinowali jak tu sprawić żeby jedzenie się nie psuło i nie truło jedzących - to są wieki praktyki. Niestety czasem ochrona przed czymś wymaga walenia z muchy do armaty; ale lepsze to niż śmierć od zatrucia pokarmowego. Dzisiejsi ludzie tego nie znają, ale jeszcze pewnie z 60 lat temu to nie było takie rzadkie zjawisko; gdy ludzie masowo sami szykowali sobie przetwory mięsne. W latach 20-40 w Anglii mieli okresowe epidemie salmonelli, powodowaną przez jedzenie no kurczaków. Dopiero jak wymyślono by się tego draństwa pozbyć w procesie hodowli (tak moi drodzy - po to się daje kurom te antybiotyki, nie po to żeby im rosły bicepsy) a potem produkcji, transporcie i przechowywaniu w sklepie - ludzie przestali chorować.
Ale nawet dziś zmacanie fileta z kurczaka a potem pomacanie pożywki da nam no efekt mało fajny, bo tam nadal będą bakterie - dostaną się tam choćby z powietrza w naszym domu. To dlatego musimy obrabiać to mięso i raczej nie jemy go na surowo. To też chemia, biologia a nawet i fizyka - dookoła nas.

Akurat zrobienie prostego mydełka, takiego "bez niejadalnych dodatków" to niegłupi pomysł - ewentualnie wyszukanie takiego w sklepie. Bo np. kupując warzywa ekologiczne, które bywają smaczniejsze - ale nie dlatego że to jakaś magia, po prostu wynika to z wolniejszej i nie masowej produkcji. W produkcji masowej zrywa się warzywa/owoce często "zbyt wcześnie" i karze im się dojrzewać w czasie transportu. Co niestety oznacza że trochę ubywa im smaku, bo nie mają kiedy dojść no tam gdzie rosną. Ale minusem upraw ekologicznych jest większe ryzyko obecności bakterii kałowych na skórkach - dlatego trzeba je dokładnie umyć, dzieciom to tylko obrane ze skórki i najlepiej jeszcze sparzone, a najlepiej po prostu ugotowane. Dorosły raczej sobie poradzi - najwyżej dostanie biegunki - ale dzieci to dzieci. Różnie bywa. Takoż w produktach dla dzieci - nawet tych do mycia - nie powinno być prawdziwego miodu. Najwyżej jego sztuczne odpowiedniki, oczywiście chodzi o bakterie botulinową.
Ostatek na finał - noże i inne przybory używane do obrabiania surowego mięsa, co czas jakiś - wygotować. Jak ktoś jest paranoikiem to szybkowar i nieco wyższa temperatura wrzenia; to raczej zabije bakterie i ich przetrwalniki - jak jakieś przetrwają, to obawiam się że i tak masz przejebane na maksa. Mycie w ciepłej wodzie z detergentem - niestety "takim solidnym" - to w sumie powinien być nawyk dotyczący tak noży, jak deski do krojenia czy talerzy i misek gdzie znajdowała się nasza surowizna. Solidnym czy takim co to jeńców nie bierze, może nawet i antybakteryjny (ale tu bym uważała - otoczenie się tylko takimi środkami może prowadzić do efektów wprost przeciwnych), ale jak taki - to używać go tylko do tego.

poniedziałek, 25 grudnia 2017

Dlaczego serwisy takie jak Joe Monster powinny ograniczyć się do cycków...

Bo jak się za coś poważniejszego biorą to wychodzi im... kupa.
No więc część opisanych przypadków to w ogóle nie są choroby - to są zaburzenia. I to jest ogromna różnica, bo na chorobę da się zachorować - ale też i czasem da się ją wyleczyć. Zaburzenie się ma albo nie, wyleczyć go nie sposób - można najwyżej je nieco opanować. Poza tym to nie koncert farmaceutyczny stwierdza że dana choroba czy zaburzenie stają się naglę "częstrze" - ale lekarze, którzy je diagnozują. I ci co wymyślają metody diagnostyki, które są coraz lepsze - aż do poziomu w którym wykrywają coś co jest postacią tak lekką że 20 lat temu nikt by się nawet nie domyślił.

1. ADHD
To jest chyba najpopularniejsza "nibychoroba". Jak ktoś chce machnąć taki ranking to na pewno będzie tam gdzieś owo ADHD. To samo z naturystami - chcą zrobić liste chorób które powoduje nasze jedzenie... no ADHD musi być. Sęk w tym że oni nawet nie wiedzą co to takiego jest to ADHD, bo to taka Buka. Niby każdy widział ale większość nie wie co to takiego. W tekście JM są zresztą i inne gówna, które trzeba skorygować:
"nikt jeszcze nie zdołał udowodnić, że solidne lanie - stosowane sporadycznie - w jakikolwiek sposób szkodzi psychice dziecka"
Oczywiście że zdołał. Są całe nieprzebrane sterty prac naukowych, badań i analiz które udowadniają że nawet sporadyczne lanie nie tylko szkodzi, ale po prostu zmienia psychikę dziecka - dzieci może i nie są tak niewinne jak się podejrzewa, ale dopiero świadomość że ktoś może je zlać za byle co sprawia że stają się naprawdę wredne i okrutne.
Druga zasadnicza sprawa - ADHD w tzw ogólnym pojęciu to są "niegrzeczne dzieci". Tylko że dzieci z ADHD wcale niegrzeczne nie są, bycie niegrzecznym czy hiper energetycznym to nawet nie jest objaw ADHD - to jest jego skutek. Bo clue zaburzenia to problemy z koncentracją, uwagą i podobnymi rzeczami - które sprawiają że młody człowiek (5-7 letni - wtedy zwykle dochodzi do eskalacji), nie mogąc sobie poradzić z nadmiarem bodźców musi jakoś odreagować. Są różne odmiany ADHD, jest i taka wersja gdzie ludzie nie są niegrzeczni tylko cholernie zaspani i wiecznie półprzytomni. To jest kwestia złego działania mózgu i żadne lanie od taty jeszcze nikogo z tego nie wyleczyło - przeciwnie, tylko pogorszyło sprawę. Zresztą pigułki to tylko jedna z opcji, jest też psychoterapia, te wszelkie plany życia - bo pigułki to jedno, ale trzeba człowieka nauczyć jak ma żyć z tym zaburzeniem. Nie 5 lat. Nie 20. Całe życie.
Tak jest tak że jest jakiś procent nieuczciwych lekarzy którzy "diagnozują" to ADHD za kasiorkę w kopercie (uj wie po co), ale prawdziwe ADHD jak najbardziej istnieje.

2. Dyskalkulia, dysleksja, dysortografia
Pomijam już że nie mam pojęcia co ma koncern farmacetyczny do powyższych zaburzeń - bo oidp to nie ma żadnej pigułki naprawiającej dziury w mózgu. Bo to też są zaburzenia, mniej społecznie uciążliwe niż ADHD, ale nadal wkurwiające dla posiadacza. Tak się składa że sama walcze z dysleksją i dysortografią; i tak - wkurwiali mnie zawsze ludzie co to 3 miesiące przed maturą nagle odkrywali w sobie że są dysami.
"Otóż przynoszą ?choremu? więcej korzyści aniżeli cierpienia"
Zaiste odczuwam gigantyczne korzyści z tego że błędy zauważam tak 1/100, i najczęściej u kogoś innego i że musze się 80 razy zastanawiać czy napisać może czy morze.
"Przykład? Dysortografia. Po co uczyć się regułek ortograficznych, przepisywać po pięćdziesiąt razy zdania, w których popełniło się błąd, skoro można przynieść do szkoły zaświadczenie od psychologa o stwierdzonej ułomności"
To jest absurdalna bzdura. Diagnoza dysortografii czy dysleksji oznacza że własnie zaczniesz przepisywać te cholerne zdania nie po pięćdziesiąt razy. A tak po 200-300. Do tego setki ćwiczeń i tym podobne cuda - a i tak nikt nie gwarantuje efektu. Środki wspomagajace koncentracje? Raczej tu nie pomogą, bo tu nie chodzi o koncentracje a o brak jakiegoś głupiego przepięcia w mózgu.

3. Dysmemoria
Łał w końcu coś faktycznie zmyślonego. Tylko że tu też ciężko winić koncerny farmaceutyczne bo to nie oni to wymyślili - a producenci suplementów. Koncerny farmaceutyczne raczej nie będą wydawać kasy na fikcyjne choroby, wydają dość na te aktualnie istniejące. Suplementy to co innego.

4. Depresja
Obecność tej poważnej i śmiertelnej choroby na tej akurat dowciapnej liście świadczy że autor jest debilem do kwadratu i należy go humanitarnie odstrzelić. Lekarze nie przepisują antydepresantów na jesienną sezonową chandrę - na to przepiszą najwyżej końskie dawki witaminy D. I antydepresanty nigdy nie będą działać jak placebo - bo one no działają, mają jakiś (nie zawsze chciany) efekt. A placebo efektu żadnego nie ma.
Nie wiem czy autor wie że pisząc taki stek bzdur może spowodować że ktoś zamiast do lekarza uda się właśnie do znachora - a potem powiesi się gdzieś za szopą.

5. Halitoza
Zacznijmy od tego że to jest istniejąca przypadłość - i podobnie jak suchość w ustach aka wyschnięta śluzuwka - może być do usunięcia w 5 minut przy pomocy szczoteczki do zębów i płynu do płukania ust. Ale czasem bywa to też objaw jakiegoś poważnego schodzenia układu pokarmowego czy stanu zapalnego w jamie ustnej i innych elementach układu oddechowego - wtedy lekararze nazywają to "chroniczną halitozą" i szukają powodu nieco niżej. Dlatego akurat suplementy diety są do bani - bo ktoś kto ma z tym problem, nie do usunięcia pastą do zębów; zamiast iść do lekarza i sprawdzić czy nie ma np. raka żołądka, będzie kupował pastylki.
Miło też że ten idiota co to pisał przywołał chyba najbardziej absurdalną legendę miejską na temat płynu Listerine... otóż płyn ten na początku miał inne zastosowanie, no służył do odkażania ran i przyborów chirurgicznych, w 1881 w tym celu go wprowadzono na rynek. Od 1885 także jako płyn do ust - w nieco zmienionej postaci; wprowadzony do handlu oficjalnego w 1914. Tak jako środek do podłóg (ale do ich odkarzania, nie mycia sensu stricte) i do leczenia rzeżączki także był stosowany, ale dopiero w okolicach XX wieku. Też nie było to to samo co poprzednio, bo była to wersja "super stężona". Która odkaziła by nam jamę gębową wypalając hmm zawartość. To że coś ma ten sam skład nie oznacza że jest tym samym - starczą inne proporcje składników. Co świetnie widać po kapuśniaku i bigosie - niby to i to zawiera kapustę kiszoną i mięcho, ale nie jest to to samo.

6. Nadciśnienie
Z nadciśnieniem - a raczej jego skutkami, takimi jak np. postepujące problemy z sercem czy zasłabnięcia to ludzie walczą że tak powiem od momentu swego zarania. Powiedzmy że jednak aktualne metody leczenia są dużo lepsze niż to co oferowała medycyna w XIV czy XV wieku - czyli upuszczania krwi, pijawek czy jakichś "przepysznych" wywarów. Ot inwencja twórcza medyka. Skąd wzrost liczby diagnozowanych? Lepsza diagnostyka, co ma niestety także te wadę że diagnozuje się też "nadciśnienie tymczasowe". Tak bywa coś takiego, coś co nie jest chorobą senso stricto i samo minie gdy mnie np. stres czy jakaś inna choroba (infekcja czy stan zapalny) która wywołała taki stan. Aczkolwiek nawet coś takiego jest istotne - bo nawet u zdrowej osoby, takie okresowe nadciśnienie może doprowadzić do problemów zdrowotnych. Nie oznacza to że leczy sie to tak samo jak przewlekłe nadciśnienie, ale owszem leczy się. I nie ma w tym niczego dziwnego.

7. Podwyższony cholesterol
To jest troche inna bajka, bo niestety aktualny stan badań nad tym tematem prowadzi do wniosku "nikt nic nie wie". Nie ulega wątpliwości że zbyt wysoki poziom choleresterolu prowadzić może do zawału czy zatoru płucnego - tylko że no... w tym momencie to dotyczy sporej części populacji która fatalnie je, pije, pali i nie rusza dupy z kanapy. Oraz sportowców. Taka "aronia" losu - polegająca na tym że dieta zawodowego sportowca może być no zła, w sensie zdrowotnym. Daje mu siłę, energię i mięśnie - ale sprawia że za 20 lat będzie wychadzał ścieżki do kardiologów. I nich dotyczy to tylko tych co się faszerują różnymi super środkami.
I tak serio to środków na nadciśnienie i cholesterol - tych medycznych, całkowicie pomijam rynek suplementów; bo te po prostu nie działają - jest bardzo mało. Co oznacza że istnieją ludzie z faktycznym i poważnym problem dla których leku nie ma, bo to co jest nie działa. A to co będzie jest jeszcze w fazie badań na szczurach.

8. Seksoholizm i impotencja
Seksoholizm istnieje, ale nie w tym sensie który wmawiają nam filmy i reklamy - to jest raczej zaburzenie seksualne a nie uzależnienie; zaburzenie wynikające z tego że czyjś mózg pracuje ciągle w złym trybie. Seksuolodzy zapewne nie wiele tu poradzą i odeślą pacjenta do innego psychiatry. Koncerny ponownie nie krzyczą - bo jedyne co one mają do zaoferowania seksoholikowi to coś co mu zmniejszy libido do zera, a powiedzmy że to się raczej nie sprzeda.
Impotencja to jest poważny problem, poważny - tak poważny że niestety nawet i zakup viagry może nie pomóc (serio). Koncerny akurat się tym zajmują, tam gdzie mogą - ale najwięcej to teraz jest suplementów. Które off course nie działają.

9. Łysienie
Koncerny medyczne nie produkują leków na łysienie - bo takich nie ma. Mogą ci ewentualnie zalecić kuracje obniżającą poziom testosteronu. Od tego są producenci suplementów, którzy zarabiają na tym sporo kasy.

10. PMS level="hard"
Oczywiście że istnieje coś takiego, i nie ma tu żadnej sensacji - są kobiety które w ogóle nie mają żadnego PMSu, są takie co mają delikatny i są bomby atomowe. W skrajnych przypadkach - ponieważ to jest uciążliwe, nawet nie dla otoczenia co dla samej zainteresowanej; są takie co to przez takie okresowe napady szaleństwa nie były w stanie utrzymać pracy, nie miały życia osobistego itd - jest terapia i leki. Czy to zbrodnia że ktoś chce żeby ludziom w życiu było lepiej? No raczej nie...

niedziela, 17 grudnia 2017

Magnezem go...

Pytaniem otwartym jest to czy magnez łykać czy nie, kto powinien to robić a komu się to zupełnie nie opłaca - bo wersji jest tyle co ekspertów. Jedni mówią że mamy nieodobory wynikające z dzisiejszej diety. Inni że wręcz mamy go za dużo, bo dziś to witaminy i minerały, magnezy itd to dodają nawet do niektórych ciasteczek.
Ale jeśli już trzeba to, garść porad; bez wzkazywania konkrentego specyfiku - to nie ma być reklama.
  1. Dotyczy to wszystkich "suplementów diety", wybierajmy te które sprzedawane są jako leki. Suplement diety nie będący lekiem nie ma potwierdzonego działania, nikt tego nie sprawdza ani nie wymaga by producent to sprawdził. Jeśli się nie da - bo np. apteka aktualnie nie ma na stanie suplementu-leku, to wybierajmy produkty od firm farmaceutycznych, które sprzedają leki. Im można raczej zaufać jeśli chodzi o kontrole składu i warunki produkcji. Firmie sprzedającej tylko suplementy - ciężko. Boże broń żeby kupować cokolwiek z "zielonych" sklepów internetowych, czy zielarskich (i to dotyczy też wszystkiego). Tam sprzedaje się naprawdę różne cuda na kiju, które w najlepszym wypadku nie będą działać. W najgorszym mogą i to nie tak jak trzeba. Tam już nikt niczego nie sprawdza, nie kontroluje tylko kasuje kasę - proszę zauważyć że często te suple są dużo droższe niż dokładnie to samo sprzedawane w aptece. Raz że wynika to z tego że ponoć są one naturalne (jeśli ufać firmie krzak gdzieś z Chin czy innego Meksyku, w to że naprawdę czaruje ona to wszystko z natury), co faktycznie oznacza że będzie droższe. Naturalne = droższę, i tyle. Dwa że producent chce sobie na naiwniakach zarobić.
  2. Zawsze należy wybierać preparaty jednoskładnikowe - wieloskładnikowe ciężko określić, ile się wchłonie i jak to będzie działać.
  3. Tylko chlorek, mleczan i cytrynian magnezu, kupowanie innych "magnezów" ma mniej więcej tyle sensu co lizanie magnesu z lodówki. Niektóre te cudowne suple reklamowane w tv, żeby osiągnąć zalecaną dzienną dawkę - wymagają spożycia z 10 tabletek. Na raz. A na opakowaniu pisze że 1 wystarczy.
  4. Forma - tabletki dojelitowe powinny wybierać osoby mające problemy z żołądkiem lub biorące dużo innych leków (po co dodatkowo obciążać). Pozostali mogą spokojnie celować w zwykłe powlekane tabletki. Dzieciom - jeśli jest taka konieczność - rynek farmaceutyczny dostarcza syropki czy różne zawiesiny. Nie koniecznie lizaczki czy cukierki, bo jak wyżej - mogą one zawierać jakieś "śladowe" ilości magnezu i tylko szkoda na nie kasy.
  5. Ilość jonów, optymalna to będzie 50-100 mg na tabletkę. 
Co to są te typy magnezu? To są po prostu jego sole, bo nasz organizm inaczej go sobie nie przyswoi. Mamy więc:
  • Chlorek - 40-60%  wchłanialności
  • Cytrynian - 90%  wchłanialności
  • Mleczan - 90%  wchłanialności
  • Węglan - 30%  wchłanialności
  • Tlenek - 3-4% wchłanialności
  • relatywna nowość Asparginian - 30%
  • cudo zwane Chelatem 
Najlepsze są te które najlepiej się rozpuszczają i wchłaniają - chlorek, cytrynian i mleczan. Węglan to takie gówno po kotku. Asparginian - średnio na jeża. Tlenek - unikać. Chyba że naprawdę lubicie łykać coś co nie działa. Chelat... z Chelatem jest ten problem że tak serio nie ma żadnych sensownych badań. Przekonywanie że jest lepszy od Tlenku - no pewnie, ale w sumie to lizanie magnezu w formie "naturalnej" też pewnie by było lepsze. Więc nie - darujmy sobie.
Póki co najlepszym wyborem jest chyba cytrynian - potem mleczan i chlorek. Ewentualnie asparginian. Nawet może i w ostateczności węglan, ale pod warunkiem że będzie w przecenie po 9.99.

Unikajmy takich cudów jak te polecane przez sklep pewnej blogerki:
  • Taurynian Magnezu, to po prostu będzie jakiś magnez z tauryną. Jaki? Kto wie.
  • Jabłczan Magnezu - polecam polizać sobie jabłko.
Siarczan Magnezu stosowany jest w solach do kąpieli, więc jakby ktoś kupił i wpadł na to by sobie go wypić... odradzam.

Zasada jest taka - magnez nie za dobrze działa na żołądek. Jedno najsilniejsze formy lepiej przyjmować więc jako tabletki do jelitowe; nawet jak ktoś nie ma problemów to nie warto inwestować w proszki do picia, bo tylko se żołądek "popsujesz". Słabsze formy - tu warto zwracać uwagę kupując magnez dla dziecka w syropku, żeby to właśnie był np. węglan (a nie tlenek czy inny chelat).
Reklamy... reklamy należy olać. Pytać farmaceute, poczytać sobie ulotki a samą potrzebę suplementacji magnezu - uzgodnić ze swoim lekarzem po stosownych badaniach; bo może się okazać że wystarczy dodać coś do diety by nie było już problemu (serio). Nigdy nie należy łykać suplementów dla sztuki, bo to bez sensu. Jeśli musimy - to jasne, czasem trzeba; wybierajmy te dostosowane do naszej sytuacji zdrowotnej.

Generalnie nie należy też konsultować takich spraw z dietetykami. Dietetyk to nie lekarz, większość z nich nawet nie wie (bo na kursie nie powiedzieli, albo oni akurat nie słuchali), że trzeba najpierw człowieka wysłać na dokładne badania żeby wiedzieć co ma ten konkretny osobnik w sobie. Czego ma za mało, czego ma za dużo; a dopiero wtedy można się zacząć zajmować tym co ten konkretny osobnik kładzie sobie na talerzu. Raczej się od tego nie schudnie - no sorry - ale można np. poprawić sobie stan zdrowia; bo będziemy wiedzieli że np. trzeba by ograniczyć spożycie schabowych a zacząć jeść więcej zieleniny.

czwartek, 7 grudnia 2017

Internet - Skarbnica Wiedzy Objawionej

Z bloga pewnej artystki promującej pewien popularny napój typu cola można się dowiedzieć sporo. Głównie bzdur. A kiedy me chciało cokolwiek poprawić - mój komentarz został skasowany i uznany za trolling...
No to se teraz potrolluje:
"Nie ufam koncernom farmaceutycznym
Nie wierzę w ich dobre intencje. Przemysł szczepionkowy generuje miliardy zysków. Badania udowadniające ich przydatność, brak efektów ubocznych i bezpieczeństwo są pośrednio lub bezpośrednio sponsorowane przez koncerny farmaceutyczne."

* oczywiście że firma farmaceutyczna nie działa z potrzeby ducha a ze względów finansowych
* zyski ze szczepionek są raczej niewielkie i zwykle idą one na kolejne badania - lub w innych krajach odszkodowania za NOP
* badania są konieczne do tego by zarejestrować każdy lek, a szczepionka to lek. Oczywiście że badania te opłaca koncern który chce ten lek wprowadzić na rynek a nie małe zielone ludziki z Marsa
* nikt nie prowadzi badań w celu udowodnienia braku efektów ubocznych. Wprost przeciwnie.
* nikt też nie twierdzi że jakikolwiek lek jest w 100% bezpieczny
Dla odmiany co robi Green Pharma z tą kupą kasy którą trzaska na sprzedawaniu lewoskrętnych witamin C i innych debilizmów? Raczej nie wydają tego na badania czy cokolwiek z tego czym handlują działa.

"Big Pharma z jednej strony zgodnie z prawem nie ponosi odpowiedzialności za niepożądane odczyny poszczepienne czyli NOP, z drugiej w USA koncerny farmaceutyczne łożą ogromne środki na fundusz pomocy ofiarom NOP, z każdej szczepionki w USA 75 centów idzie na ten fundusz."

* Trzeba być Yodą by w jednych zdaniu samego siebie zanegować. Oczywiście że koncerny ponoszą odpowiedzialność za NOP i wszystko inne. To są poważne firmy a nie szopa w krzakach gdzieś w Meksyku.

"Firmy jednocześnie negują uboczne efekty i nie chcą aby do nich wracać z problemami, za to jest ogólny fundusz (rozmywający odpowiedzialność), z którego wypłacane są ewentualne odszkodowania. W ciągu 10 lat od uruchomienia funduszu wypłacono prawie 2 mld USD odszkodowań za prawnie udowodnione przed sądem uboczne efekty szczepień."

* jeśli negowanie wygląda w ten sposób że w każdej ulotce wymienia się wszystkie znane skutki uboczne, to jak wygląda brak negacji? Batsygnał nad siedzibą firmy? Wielki baner w każdym mieście? To że 3/4 populacji nawet nie wie że istnieje coś takiego jak ulotka do szczepionki, to już nie jest problem firmy.
* jeśli negowaniem i brakiem odpowiedzialności jest wypłacanie ludziom odszkodowań za szkody zdrowotne, to co robi w tym czasie Green Pharma? Gdzie neguje się sam fakt istnienia poszkodowanych...

"W naszym kraju NOP są negowane, oficjalnie nie istnieją, a szczepionki są przecież bezpieczne."

* Nikt w naszym kraju nie neguje istnienia NOP. Tylko nie ma funduszu który by wypłacał odszkodowania.

"Nie boję się krótkoterminowych chorób wieku dziecięcego typu różyczka czy ospa. Wiele osób przechodziło te choroby jako dziecko i żyją ciesząc się dobrym zdrowiem. Według znanego mi naturopaty z każdej choroby (na którą zalecane są szczepionki) jest w stanie wyprowadzić dziecko odpowiednimi lekami homeopatycznymi, z wyjątkiem polio."

* off course... jak wiadomo różyczka u dorosłych wcale nie jest poważną chorobą a ospa nie powoduje półpaśca po latach.
* wielu ludzi przechodziło te choroby a potem ucierpiało na skutek powikłań i czasem nawet w ogóle nie cieszą się niczym bo nie żyją
* naturopata to taki pseudolekarz, który czasem naprawdę wierzy (ale zwykle tylko udaje by skasować kasę) że kogoś leczy homeopatią. Homeopatia nie leczy bo nie ma czym.

"Ale ta choroba jest niezwykle rzadka – w roku 2013 było 416 odnotowanych zachorowań na całym świecie (wg WHO), w tym głównie w krajach takich jak Afganistan, Nigeria i Pakistan. 416 do 7 mld ludności na świecie to dość niewielki ułamek szczególnie porównując go ze szkodliwością szczepionek gdzie przykładowo NOP występują w 1 przypadku na 1000 czy 1 na 10 000. Jednocześnie nie wspomina się o chorobach typu polio, które zupełnie inaczej się teraz nazywają."

* A w 2011 było ich 650. Tak to jest rzadka choroba, ale naprawdę poważne przypadki NOP są jeszcze rzadsze i nikt ich istnienia nie umniejsza. Oh, poza antyszczepionkowcami, którzy żyją w przeświadczeniu że świat ich nie kocha. Mama pewnie też.

"Długoterminowy wpływ szczepionek na życie człowieka nie jest znany"

* Szczepionki są w użyciu od ponad 100 lat, wszyscy antyszczepionkowcy byli kiedyś szczepieni - Pepsi Eliot też. No i co? Żyją? Żyją. Zdrowi są? Skoro mają okazje do bełkotania gdzie popadnie to jasne że muszą być zdrowi.
* takich badań trochę jest, dwa to są rzeczy które i tak widać w populacji.

"Na liście potencjalnych chorób poszczepiennych są między innymi:"

* głównie to opuchlizna i gorączka, poddenerwowanie
* nie autyzm a enecefalopatia. Która jest warunkowana genetycznie.
* stwardnienie rozsiane pierwszy raz opisano w 1868, kiedy o szczepieniach jeszcze nie słyszano, tym bardziej o ich skutkach ubocznych. To jest choroba autoimmunologiczna i nijak się ma do szczepień, bo ona wynika z tego że czyjś układ odpornościowy nie działa jak należy.
 * nie wykazano żadnego związku szczepionek z SIDS.

"W Skandynawii szczepienia obowiązkowe zaczynają się od 3 miesiąca życia i jest ich znacznie mniej niż w Polsce czy USA, dodatkowo zakazane jest stosowanie Thimersolu, a odsetek autystycznych dzieci wynosi 1 do 3000. W Polsce i USA gdzie wciąż używa się tego środka ten odsetek wynosi 1/150. To porażająca różnica."

* Skandynawia to są - zależnie od tego czy jesteś Finem czy nie - 3 do 4 krajów.
* prawdziwe dane: Dania: hepatitis B przy urodzeniu, reszta od 3 miesiąca. Finlandia - hepatitis B, tuberculosis, ROTA od 2, reszta od 3 miesiąca. Szwecja - hepatitis B, reszta od 3.Norwegia -  od 6 tygodnia ROTA, tuberculosis.
* w Polsce szczepionki używane do obowiązkowych szczepień tiomersalu nie zawierają i to od wieków.
* autyzm diagnozuje się u minium 18 miesięcznych dzieci, więc nijak się to ma do szczepień obowiązkowych, a gdyby miało to 3 miesiące też by się łapały

"Żadna szczepionka nie jest w 100% skuteczna."

* Niebo nie jest zielone. Mniej więcej tak wygląda dyskusja z debilami tego typu...

"Niektórzy zachwalają 95% skuteczności, inni mniej. "

* Kto? Nazwiska prosze...

"Ponadto wielokrotnie po podaniu szczepionki stwierdzono zachorowanie na chorobę, przeciwko której została ona zaprojektowana."

* Tak, to się zdarza w przypadku szczepionek z żywymi wirusami. Kurde - nawet napisali to w ulotce...

"Po pierwsze, nowe badania Stanford University pokazały, że dorosłe osoby mogą rozwijać odporność na drobnoustroje (wirusy czy bakterie), z którymi nigdy wcześniej nie mieli kontaktu co jest sprzeczne z tradycyjnym dogmatem odporności, że trzeba być narażonym na działanie danego drobnoustroju."

* Oczywiście że mogą. Gdy się czymś zarażą to jest oczywiste że ich układ odpornościowy zacznie produkować przeciwciała przeciwko danemu "osobnikowi". Do tego nie trzeba badań ze Stanforda.

"Po drugie, nie mamy pojęcia, jak szczepionki wpływają na naszą równowagę mikrobiologiczną, ale mamy historię podejmowania pewnych kroków, które wydają się w danym momencie dobrym pomysłem, ale po jakimś czasie uderzają w nas rykoszetem."

* To że Pepsi Eliot nie wie jak latają samoloty, nie znaczy że na świecie nie ma ludzi którzy to wiedzą...

"Mechanizm odporności stada nie jest w pełni zrozumiały i nie zawsze poprawnie funkcjonuje"

* Jest świetnie zrozumiany, ale nazywa się to odporność zbiorowa a nie stadna. Funkcjonuje dobrze wtedy gdy jest na wysokim poziomie wyszczepienia, gdy to spada - przestaje.

"I jeszcze jedno – zastanawiające jest dla mnie dlaczego rodzice dzieci szczepionych obawiają się tych niezaszczepionych, które rozsiewają w koło bakterie i wirusy (powinno być zupełnie odwrotnie)."

*  Akurat bardziej obawiają się was rodzice dzieci których nie można szczepić z powodów medycznych.

"bariera krew-mózg (BBB – Blond-Brain Barrier) u dziecka jest w fazie rozwoju."

* Jak wszystko inne, ale działa całkiem dobrze.

"związki chemiczne wstrzyknięte dożylnie mają dużo wyższy wskaźnik toksyczności niż gdyby te chemikalia były wdychane lub połknięte"

* wszystko i tak trafia do krwi, nie ważne jak zostało zaaplikowane.

"Rtęć (Thimerosal lub Thiomersal) "

* nie występuje w szczepionkach których używa się w PL do szczepień obowiązkowych. W zasadzie cięzko go dziś znaleść gdziekolwiek.
* więcej rtęci dziecko dostanie od matki (wszystkie 30-latki w Polsce są tak naszpikowane rtęcią że jedna szczepionka w te czy we wte), w mleku zastępczym i w jedzonku. W powietrzu. Łotewer.

"Aluminium"

* występuje tylko w szczepionkach z ubitym patogenem, jako adiuwant - wspomagacz. Wszystkie adiuwanty są toksyczne. I wszystkich używa się w dawkach niegroźnych dla człowieka.

"Jak daleko moglibyśmy pójść bez szczepionek? Nigdy się nie dowiemy."

* Niedaleko. Jedna epidemia czarnej śmierci czy Hiszpanki i mamy krajobraz w leju po bombie.

Europejczykom się w dupach od dobrobytu poprzewracało. Wścieklizna ponoć nie istnieje - 60 tysięcy chorych gdzieś tam daleko w Indiach czy Chinach... no przecież to spisek koncernów a te filmy to pewnie trajlery do nowego filmu o Zombie czy opętaniu (tylko czekaj aż zaczną tańczyć".
Niestety są ludzie którzy są głupi. Odporni na wiedze. Antynaukowi. Niebezpieczni - pół biedy że dla siebie, głupiego nie żal. Gorzej że są groźni dla reszty społeczeństwa...
I tym optymistycznym akcentem kończymy na dziś...

środa, 6 grudnia 2017

Panika niezrozumienia

Ludność naszego kraju ma tendencje do wpadania w defetetyzm czy wręcz panikowania ilekroć pojawi się informacja "że coś ma zostać wycofane ze sklepów bo coś źle wypadło w testach".
Zaraz pojawiają się teksty o truciu nas szaraczków lekami czy jedzeniem, że tego to nikt nie sprawdza i że w ogóle ZŁO.
No skoro ktoś od czasu do czasu puszcza takie ogłoszenia to chyba jednak sprawdza. Tylko że nie sprawdza na 300 lat do przodu - niestety moce przerobowe laboratoriów które to badają są pewnie ograniczone i bywa że coś się prześliźnie. Każda wykryta nieprawidłość - nawet minimalne odchyły od norm - to cofka. A o cofkach które miały miejsce na etapie zanim produkt trafił do sklepów, to ludzie nawet nie słyszą bo też i nie muszą - o wycofaniu informują nas nie dla tego że lubią nas straszyć, a po to że gdyby ktoś coś takiego akurat kupił, to żeby wiedział że ma to oddać lub wyrzucić. I tak często jest tam też adnotacja że "produkt i tak jest nieszkodliwy". Ale jest przekroczenie - trzeba wycofać. Jakaś choćby minimalna ilość zanieczyszczenia, nieodczuwalna dla nikogo - wycofać. I to jest dobrze. Bo jest sektor suplementów - tych aptecznych i tych cudownych, dużo droższych i zwykle lewych jak mój lewy but - których tak serio nie sprawdza nikt. Bo nie ma takiej potrzeby.
Takie informacje o cofkach trzeba czytać - i po prostu traktować jak informacje dla konsumenta, a nie powód do paniki czy rozpaczy nad złymi firmami. Firmy sprzedające cudowne leki na wszystko i nic są dużo gorsze od zwykłego koncernu produkującego leki czy jedzenie - one mają w dupie to że klientowi coś zaszkodzi. Serio. Jak kupicie sobie jakiś cudowny środek made in Mexico czy China i on wam zaszkodzi, to będzie tak że nawet się nie dowiecie kogo pozwać w tej intencji. Firma was oleje, no bo przecież ich środek jest tak idealny że skutków ubocznych nie posiada. Pewnie to byli Marsjanie.
Więc nie - fakt że ktoś czuwa nad tym co jemy, nad tym co jest w aptekach (jako leki off course) - to jest świetny mechanizm kontroli. Sprawia że producent sam musi się pilnować, bo jak on coś skrewi to on wyjdzie na tym gorzej - wycofany towar, utylizacja; to nie jest za darmo. Ale wypadki zawsze będą - no takie jest życie.